

Albert King with Stevie Ray Vaughan - In session...

Wspólny występ dwóch legendarnych bluesmanów, Alberta Kinga i Stevie Raya Vaughana, zarejestrowany dla potrzeb telewizyjnego programu In Session. „In Session”, niezwykłe spotkanie dwóch mistrzów elektrycznego bluesa, to jeden z najwspanialszych koncertów w karierze Steviego Raya Vaughna i Alberta Kinga. Pozycja obowiązkowa w płytotece wielbicieli rocka i bluesa.
6 grudnia 1983 roku muzycy zagrali wspólny koncert w studio stacji CHCH-TV w Hamilton w Kanadzie.
Albert King : Electric Guitar, Vocals
Stevie Ray Vaughan : Electric Guitar, Vocals only on Song 3
Tony Llorens : Piano, Organ
Gus Thornton : Bass
Michael Llorens : Drums

Albert King

Steviem Ray VaughanemJak wiadomo - na początku było słowo.
Na początku tej historii też było słowo, a właściwie wiele słów. A dokładniej plotka.
Podobno Albert King ze Steviem Ray Vaughanem mieli wspólną sesję nagraniową!
Gdzie? Kiedy? Eeee... tam, nieprawda. Byłaby jakaś płyta, albo coś... No chyba że wyłożyli się totalnie... Oni? Niemożliwe!!!
Tak! To prawda! Są nawet ludzie,którzy to słyszeli i widzieli na własne oczy!
Gdzie widzieli?
W telewizji... w Kanadzie...
Ha, ha, ha, ha....
Aż nadszedł rok 1999 i słowo płytą się stało. Na rynku ukazała się płyta cd; Albert King with Stevie Ray Vaughan - In session... I szczęka wszystkim (zainteresowanym) opadła. Jest pięknie, a nawet piękniej (?!!!)

A potem przyszedł internet. Okazało się że z tą telewizją to też prawda. Sesja odbyła
się 6.12.1983 roku w studiu telewizyjnym w Hamilton w Kanadzie. I telewizja właśnie nakręciła materiał z tego wydarzenia. Każdy, kto trochę poszukał, mógł sobie to obejrzeć. Niestety jakość była koszmarna, ale co tam i tak dawało to wiele radości. A na ekranie, co prawda pocięte i poskracane utwory, ale za to niby czegoś brakuje, ale jest też coś jeszcze. A więc na cd to nie było wszystko?!
Nadszedł rok 2010 i światło dzienne ujrzała płyta dvd - In session.... Prawie 1,5 godziny zapisu. 3 utwory mniej niż na płycie cd (jakaż szkoda "Blues and sunrice), ale i 3 inne utwory więcej. Hurraaa!!!
Albert King - rocznik 1923. Tak na oko, ponad 110 kg. wagi i jakieś może nawet 2 metry wzrostu. Żywa ikona bluesa. Jeden z trójcy wielkich Kingów (Albert, Freddie, B.B.-moja kolejność). Od czasu kiedy usłyszałem jego nagrania koncertowe - według mnie - najlepszy gitarzysta w naszej części galaktyki od Wielkiego Wybuchu patrząc. Leworęczny. Nikt mu nie powiedział, żeby przełożyć struny, to odwrócił tylko gitarę "do góry nogami".
Stevie Ray Vaughan - rocznik 1954. Młodziak, chudzinka (little Stevie), pół roku po
wydaniu pierwszej płyty, która co prawda narobiła dużo szumu w muzyce rozrywkowej, ale przecież to pierwsza płyta. Kto wie co dalej. Może to wypadek przy pracy. Jak mówił Albert w trakcie tej sesji; chcieli żeby zagrał ze Steviem Ray Vaughanem. A co to za jeden, ten Stevie?
Kolejność utworów na dvd zupełnie inna. Zaczynają od "Born undera a bad sign". Albert elegancko ubrany, w garniturze. Taka to moda "starych" bluesmanów (np. BB King, John Lee Hooker czy Bo
Diddley), urodzonych gdzieś na plantacjach, albo w biednych dzielnicach, którzy doszli do sławy i pieniędzy.
Stevie w jarmarcznym wdzianku (czy kimonie raczej...) z apaszką(?) czy szalikiem (?) i w nieodłącznym kapeluszu (rzadko w jakiejś odlotowej czapce). Tak prawdę powiedziawszy, to nie wiem czy bym go poznał bez kapelusza. Strój ten był jego znakiem firmowym.

Panowie siedzą na krzesełkach. Albert cały koncert był głównodowodzącym. Teraz zaczynamy... teraz grasz ty...teraz ja... teraz kończymy. Znaki dawał różne, czasem wymowne spojrzenie, czasem ruch ręką, czasem słownie. Między utworami opowiadał jakieś anegdoty. Dawał rady młodziakowi. Stevie udawał dobrze wychowanego, uśmiechał się, przytakiwał. Niewiele mówił, głównie słuchał. Napisałem, że udawał, bo jego dalsze życie świadczy, że nie był zbyt dobrze wychowany. Ale szacunek dla mistrza miał wielki i wielkie to było dla niego przeżycie.
A wracając do muzyki. Zaczynają spokojnie, za chwilę Albert zachęca "come on!". Stevie zaczyna grać swoje nuty. Mistrz najpierw patrzy "spodełba", ale już za chwilę uśmiech "pełną gębą" i kiwa głową z niedowierzaniem. Albert ze starej bluesowej szkoły. Gra pojedyńczymi nutami, co najwyżej kilka czy kilkanaście i krótkie przerwy. Muzyka gra, ale cisza też gra. Młodzi bluesmani, szczególnie biali preferowali (i chyba do dzisiaj preferują) głośno, szybko i dużo dźwięków. A tu niespodzianka! Stevie gra jak starzy mistrzowie. Parę razy widać, jak ręka już chodzi, już by się chciało, ale nie, jeszcze trochę, jeszcze pół sekundy trzeba wytrzymać... Wyraźnie się to Albertowi spodobało. Płynnie przechodzą solówki od jednego do drugiego. Widać że słuchają siebie. Grali przecież bez prób, a na całej płycie jest tylko kilka drobnych zgrzytów. Ktoś nie zdążył, ktoś chciał coś innego, ale to naprawdę trzeba się wsłuchać, żeby to dostrzec. Po utworze Albert zadowolony, śmieje się.

Następny mamy standard "Texas Flood", to jedna z dwuch piosenek z niedawno wydanej płyty Stevie Ray Vaughana pod tym właśnie tytułem. Po solówce Steviego, Albert trafia do swojego świata. Gra z zamkniętymi oczami, rozmawia z gitarą i z muzyką, komentuje, uśmiecha się. W końcu nie wytrzymał, poniosła go ta muzyka. Dalej gra na stojąco. Czas teraz na Steviego. Nie wypada siedzieć jak
mistrz stoi, więc swoje solo też gra na stojąco. Muzyka płynie. Albert macha ręką z uśmiechniętą twarzą. Magia unosi się w studiu. Znowu Albert na prowadzeniu. Gdy kończy, wyraźnie budzi się z natchnienia, jakby zdziwiony; gdzie ja jestem? Co ja tutaj robię? Odetchnął z ulgą... porozciągał palce...Kończy solówką Stevie. Albert szczęśliwy i uśmiechnięty.
Płynna zmiana melodii. "Dyrektor" stwierdził, że czas teraz na inny utwór.
"Call it stormy monday". Tym razem rozpoczyna śpiewem i grą Albert. Oczywiście nieodłączna krótka rozmowa z własną gitarą. Jakieś uśmiechy, okrzyki i rzuca hasło; Stevie!. Teraz kolej na Vaughana. Rozkręca się coraz bardziej, aż w końcu tym razem on nie wytrzymał. Wstaje i gra na stojąco. Sprawnie prowadzenie przejmuje Albert a potem ręka w górę. Koniec.
Po krótkiej pogadance (w spisie utworów, każda rozmowa - a właściwie przemowa - ma jakiś tytuł), z wolna zaczyna snuć się następny utwór. Albert jeszcze coś gada, a z muzyki wyłania się kompozycja "Match box blues". Podczas jednej z solówek Steviego, Albert robi coraz większe oczy i kiwa z niedowierzaniem głową. Coraz bardziej podoba mu się ten gość. Zaraz potem, gdy prowadzenie przejmuje Albert, Stevie wpatruje się w niego niczym w obrazek. Wielkie to przeżycie, grać z takim mistrzem i to już na początku kariery. King odleciał. Gra z zamkniętymi oczami. W pewnym momencie otwiera jedno... znak żeby kończyć.
"Don't lie to me". Zaczynają zgodnie klawisze z gitarą. Stały schemat, krótka solówka Alberta, potem Steviego, potem znowu Abert, potem zmiana. Jedna z solówek Steviego trwa już dość długo, ale Albert widzi, że świetnie mu idzie, krzyczy więc - One more, one more... Yes! - Kończy tym razem Albert...
Po krótkiej opowiastce, jak to Kingowi kazali grać z jakimś Steviem...
- I co teraz zagramy?
- "Pride and Joy"
- Ok.
To największy chyba przebój z pierwszej i jedynej to tego czasu płyty Vaughana i jego to właśnie kompozycja. Stevie zaczyna grać i śpiewać. Albert słucha chwilę, zaczyna przytupywać, uśmiech wypełza na oblicze. Świetna piosenka! Świetnie również współgrają klawisze. Trzeba by również wspomnieć o fantastycznej grze reszty muzyków z tej sesji. Tony Llorens na klawiszach. Błysną parę razy, a już jazzowa solówka w "Ask me no questions" (utwór z cd i tv. nieobecny na dvd) to zupełne mistrzostwo świata. Szkoda, że Albert przerwał mu w pewnej chwili.
Michael Llorens na perkusji wyczyniał cuda. Jakież on tam dźwięki produkował! Ileż pracy włożył! I Gus Thornton na basie. To trochę odleciany gościu. Siedział sobie w kąciku i grał właściwie ze słuchu nie zwracając uwagi na resztę muzyków. W ostatnim utworze, Albert kilka razy musiał na niego machać, żeby zauważył i wstał, jak i oni. Ale odwalił też kawał solidnej roboty.
Krótka solówka Alberta i Stevie szybko kończy utwór. Najwyraźniej nie chciał się narzucać z własną twórczością. Cóż za skromność!? Szacunek dla starych mistrzów...dobrze to o nim świadczy w gromadzie młodych, zdolnych i umiejących i wiedzących wszystko już od początku kariery.

"I'm gonna move to the outskirts of town" ...snuje się powolny blues. Panowie podrzucają sobie pojedyncze dźwięki. Trochę improwizacji. Dźwięków przybywa, klarują się konkretne dłuższe solówki. Albert znowu coś opowiada, Stevie przytakuje uprzejmie. Młody podkręca tempo i rozwija skrzydła. Dobra Stevie, to ty sobie pograj a ja zapalę - zdaje się mówić Albert. Wstaje i przetrząsa swoje rzeczy. Jest! Wyciąga fajkę, zapala. Dym snuje się po studiu. Nie mieli chyba przepisów przeciw-pożarowych. Albert gotowy do gry, przejmuje "pałeczkę" i szybkie tempo, ale trzeba też śpiewać... ledwo zdążył odłożyć fajkę byle gdzie (a właściwie minimalnie nie zdążył). Dobrze, że nic się nie zapaliło... rzuca - ..Now Stevie, come on! I teraz Stevie szaleje. Albert znowu ma trochę wolnego. Pogrzebał po kieszeniach... Jest! Znalazł pilniczek, czas przypiłować paznokcie przed następną solówką... Teraz jego kolej. Znowu rozmowa z gitarą... Hey! - to teraz Stevie pokrzykuje, a Albert gra w natchnieniu. Oczy zamknięte...Odleciał... Zwalniają tempo. Znowu pojedyncze dźwięki. Krótkie zawody, kto zagra ciszej swoją solówkę... Perkusista robi za "cykady". W programie telewizyjnym w tym momencie zrobiono przerwę na reklamę...ech, ta telewizja... Albert rzuca - And now!...i Stevie podkręca tempo. Szybciej, głośniej... Albert poklaskuje...come on...teraz czas na niego. Wstaje i gra w natchnieniu, Stevie też wstaje i przejmuje prowadzenie. Basista prawie siłą zmuszony do ruszenia tyłka ze stołka. Uśmiechnięta "gęba" perkusisty mówi sama za siebie. Klawiszowiec też z zadowoloną miną. Dobra, teraz idzie Twój czas, Stevie - zdaje się mówić Albert. Zostawia partnera grającego a sam odchodzi w kątek i stamtąd słucha zakończenia utworu.
Koniec.
Uściski, uśmiechy i gratulacje. Ależ to był koncert. Tak... dla mnie to był koncert. Nijak się to ma do nagrywania utworów w studiu. Ścieszki dźwiękowe, każdy muzyk oddzielnie i takie tam...Słucham cd od jakichś 15 lat i do dzisiaj łapię się na tym, że po utworze brak mi oklasków!!! Aha, to studio...

Stevie Ray Vaughan nie ustrzegł się pokus gwiazdy. Alkohol i narkotyki niszczyły zdrowie. Ale muzycznie był zawsze bez zarzutu. Świetne płyty i koncerty. I najlepsza - jak dla mnie - rockowa koncertowa płyta cd; "Live at Carnegie Hall". Zginął w 1990 roku w rozbitym helikopterze lecąc z jednego koncertu na drugi.
Albert King zmarł na rozległy zawał serca w 1992 roku.
Najlepszym komentarzem do opisywanego wydarzenia będzie to co realizatorzy umieścili w napisach końcowych;
We will never forget that magic day.


Wspólny występ dwóch legendarnych bluesmanów, Alberta Kinga i Stevie Raya Vaughana, zarejestrowany dla potrzeb telewizyjnego programu In Session. „In Session”, niezwykłe spotkanie dwóch mistrzów elektrycznego bluesa, to jeden z najwspanialszych koncertów w karierze Steviego Raya Vaughna i Alberta Kinga. Pozycja obowiązkowa w płytotece wielbicieli rocka i bluesa.
6 grudnia 1983 roku muzycy zagrali wspólny koncert w studio stacji CHCH-TV w Hamilton w Kanadzie.
Albert King : Electric Guitar, Vocals
Stevie Ray Vaughan : Electric Guitar, Vocals only on Song 3
Tony Llorens : Piano, Organ
Gus Thornton : Bass
Michael Llorens : Drums
...recenzja całkowicie subiektywna
..

Albert King

Steviem Ray Vaughanem
Na początku tej historii też było słowo, a właściwie wiele słów. A dokładniej plotka.
Podobno Albert King ze Steviem Ray Vaughanem mieli wspólną sesję nagraniową!
Gdzie? Kiedy? Eeee... tam, nieprawda. Byłaby jakaś płyta, albo coś... No chyba że wyłożyli się totalnie... Oni? Niemożliwe!!!
Tak! To prawda! Są nawet ludzie,którzy to słyszeli i widzieli na własne oczy!
Gdzie widzieli?
W telewizji... w Kanadzie...
Ha, ha, ha, ha....
Aż nadszedł rok 1999 i słowo płytą się stało. Na rynku ukazała się płyta cd; Albert King with Stevie Ray Vaughan - In session... I szczęka wszystkim (zainteresowanym) opadła. Jest pięknie, a nawet piękniej (?!!!)

A potem przyszedł internet. Okazało się że z tą telewizją to też prawda. Sesja odbyła

Nadszedł rok 2010 i światło dzienne ujrzała płyta dvd - In session.... Prawie 1,5 godziny zapisu. 3 utwory mniej niż na płycie cd (jakaż szkoda "Blues and sunrice), ale i 3 inne utwory więcej. Hurraaa!!!
Albert King - rocznik 1923. Tak na oko, ponad 110 kg. wagi i jakieś może nawet 2 metry wzrostu. Żywa ikona bluesa. Jeden z trójcy wielkich Kingów (Albert, Freddie, B.B.-moja kolejność). Od czasu kiedy usłyszałem jego nagrania koncertowe - według mnie - najlepszy gitarzysta w naszej części galaktyki od Wielkiego Wybuchu patrząc. Leworęczny. Nikt mu nie powiedział, żeby przełożyć struny, to odwrócił tylko gitarę "do góry nogami".
Stevie Ray Vaughan - rocznik 1954. Młodziak, chudzinka (little Stevie), pół roku po

Kolejność utworów na dvd zupełnie inna. Zaczynają od "Born undera a bad sign". Albert elegancko ubrany, w garniturze. Taka to moda "starych" bluesmanów (np. BB King, John Lee Hooker czy Bo
Diddley), urodzonych gdzieś na plantacjach, albo w biednych dzielnicach, którzy doszli do sławy i pieniędzy.
Stevie w jarmarcznym wdzianku (czy kimonie raczej...) z apaszką(?) czy szalikiem (?) i w nieodłącznym kapeluszu (rzadko w jakiejś odlotowej czapce). Tak prawdę powiedziawszy, to nie wiem czy bym go poznał bez kapelusza. Strój ten był jego znakiem firmowym.

A wracając do muzyki. Zaczynają spokojnie, za chwilę Albert zachęca "come on!". Stevie zaczyna grać swoje nuty. Mistrz najpierw patrzy "spodełba", ale już za chwilę uśmiech "pełną gębą" i kiwa głową z niedowierzaniem. Albert ze starej bluesowej szkoły. Gra pojedyńczymi nutami, co najwyżej kilka czy kilkanaście i krótkie przerwy. Muzyka gra, ale cisza też gra. Młodzi bluesmani, szczególnie biali preferowali (i chyba do dzisiaj preferują) głośno, szybko i dużo dźwięków. A tu niespodzianka! Stevie gra jak starzy mistrzowie. Parę razy widać, jak ręka już chodzi, już by się chciało, ale nie, jeszcze trochę, jeszcze pół sekundy trzeba wytrzymać... Wyraźnie się to Albertowi spodobało. Płynnie przechodzą solówki od jednego do drugiego. Widać że słuchają siebie. Grali przecież bez prób, a na całej płycie jest tylko kilka drobnych zgrzytów. Ktoś nie zdążył, ktoś chciał coś innego, ale to naprawdę trzeba się wsłuchać, żeby to dostrzec. Po utworze Albert zadowolony, śmieje się.

mistrz stoi, więc swoje solo też gra na stojąco. Muzyka płynie. Albert macha ręką z uśmiechniętą twarzą. Magia unosi się w studiu. Znowu Albert na prowadzeniu. Gdy kończy, wyraźnie budzi się z natchnienia, jakby zdziwiony; gdzie ja jestem? Co ja tutaj robię? Odetchnął z ulgą... porozciągał palce...Kończy solówką Stevie. Albert szczęśliwy i uśmiechnięty.
Płynna zmiana melodii. "Dyrektor" stwierdził, że czas teraz na inny utwór.
"Call it stormy monday". Tym razem rozpoczyna śpiewem i grą Albert. Oczywiście nieodłączna krótka rozmowa z własną gitarą. Jakieś uśmiechy, okrzyki i rzuca hasło; Stevie!. Teraz kolej na Vaughana. Rozkręca się coraz bardziej, aż w końcu tym razem on nie wytrzymał. Wstaje i gra na stojąco. Sprawnie prowadzenie przejmuje Albert a potem ręka w górę. Koniec.
Po krótkiej pogadance (w spisie utworów, każda rozmowa - a właściwie przemowa - ma jakiś tytuł), z wolna zaczyna snuć się następny utwór. Albert jeszcze coś gada, a z muzyki wyłania się kompozycja "Match box blues". Podczas jednej z solówek Steviego, Albert robi coraz większe oczy i kiwa z niedowierzaniem głową. Coraz bardziej podoba mu się ten gość. Zaraz potem, gdy prowadzenie przejmuje Albert, Stevie wpatruje się w niego niczym w obrazek. Wielkie to przeżycie, grać z takim mistrzem i to już na początku kariery. King odleciał. Gra z zamkniętymi oczami. W pewnym momencie otwiera jedno... znak żeby kończyć.
"Don't lie to me". Zaczynają zgodnie klawisze z gitarą. Stały schemat, krótka solówka Alberta, potem Steviego, potem znowu Abert, potem zmiana. Jedna z solówek Steviego trwa już dość długo, ale Albert widzi, że świetnie mu idzie, krzyczy więc - One more, one more... Yes! - Kończy tym razem Albert...
Po krótkiej opowiastce, jak to Kingowi kazali grać z jakimś Steviem...
- I co teraz zagramy?
- "Pride and Joy"
- Ok.
To największy chyba przebój z pierwszej i jedynej to tego czasu płyty Vaughana i jego to właśnie kompozycja. Stevie zaczyna grać i śpiewać. Albert słucha chwilę, zaczyna przytupywać, uśmiech wypełza na oblicze. Świetna piosenka! Świetnie również współgrają klawisze. Trzeba by również wspomnieć o fantastycznej grze reszty muzyków z tej sesji. Tony Llorens na klawiszach. Błysną parę razy, a już jazzowa solówka w "Ask me no questions" (utwór z cd i tv. nieobecny na dvd) to zupełne mistrzostwo świata. Szkoda, że Albert przerwał mu w pewnej chwili.
Michael Llorens na perkusji wyczyniał cuda. Jakież on tam dźwięki produkował! Ileż pracy włożył! I Gus Thornton na basie. To trochę odleciany gościu. Siedział sobie w kąciku i grał właściwie ze słuchu nie zwracając uwagi na resztę muzyków. W ostatnim utworze, Albert kilka razy musiał na niego machać, żeby zauważył i wstał, jak i oni. Ale odwalił też kawał solidnej roboty.
Krótka solówka Alberta i Stevie szybko kończy utwór. Najwyraźniej nie chciał się narzucać z własną twórczością. Cóż za skromność!? Szacunek dla starych mistrzów...dobrze to o nim świadczy w gromadzie młodych, zdolnych i umiejących i wiedzących wszystko już od początku kariery.

Koniec.
Uściski, uśmiechy i gratulacje. Ależ to był koncert. Tak... dla mnie to był koncert. Nijak się to ma do nagrywania utworów w studiu. Ścieszki dźwiękowe, każdy muzyk oddzielnie i takie tam...Słucham cd od jakichś 15 lat i do dzisiaj łapię się na tym, że po utworze brak mi oklasków!!! Aha, to studio...

Stevie Ray Vaughan nie ustrzegł się pokus gwiazdy. Alkohol i narkotyki niszczyły zdrowie. Ale muzycznie był zawsze bez zarzutu. Świetne płyty i koncerty. I najlepsza - jak dla mnie - rockowa koncertowa płyta cd; "Live at Carnegie Hall". Zginął w 1990 roku w rozbitym helikopterze lecąc z jednego koncertu na drugi.
Albert King zmarł na rozległy zawał serca w 1992 roku.
Najlepszym komentarzem do opisywanego wydarzenia będzie to co realizatorzy umieścili w napisach końcowych;
We will never forget that magic day.


RECENZJE
Mylene Farmer Moja wielka muzyczna miłość
The Allman Brothers Band Live at GREAT WOODS 06
Garou Live a Bercy rok 2002
Garou Routes (DVD) rok 2005
Cyndi Lauper Live in Paris 1987 (DVD)
MOE. Live from The Fillmore 2006 r.
Led Zeppelin DVD cz. 1
Led Zeppelin DVD cz. 2
Czerwony Tulipan Obrazy i obrazki 2008 (2 cd + 2 dvd)
Carrantuohill CELTIC DREAM (2DVD) 2010
SADE Live (DVD) 1994
Vargas Blues Band Last Night (2002)
Gov't Mule The Deepest End 2003 (2 CD + DVD)
Dana Fuchs Songs from the road (cd + dvd)
Black Sabbath The Last Supper (1999)
LYNYRD SKYNYRD – GIMME BACK MY BULLETS
Luther Allison Songs from the road
Albert King with Stevie Ray Vaughan In session...
Loreena McKennitt – Night from the Alhambra
Grace Potter and The Nocturnals – Nothing but the water (2005)
Seasick Steve – Walkin' man + Live at Brixton Academy
ARTYKUŁY
Mylene Farmer
Loreena McKennitt
Tina Turner
Laurie Anderson
Deep Purple
KSU
Kate Bush
Army of Lovers
Dezerter
Start